16 marca 1983 roku to bardzo ważna data w historii polskiej piłki nożnej (data meczu Liverpool FC Widzew Łódź). Wówczas właśnie Widzew Łódź wyeliminował z Pucharu Europy naszpikowany gwiazdami europejskiej piłki Liverpool FC. W najbliższy czwartek mija 40 lat od tamtego pamiętnego wydarzenia.
Łatwa droga na Anfield
Warto najpierw prześledzić sobie drogę Widzewa Łódź do rewanżowego spotkania na Anfield Road.
Wszystko zaczęło się od dwumeczu z mistrzem Malty, a więc Hibernians. Po wygranej 4:1 na wyjeździe doszedł jeszcze triumf domowy 3:1. Pierwsza runda zatem poszła dosyć łatwo.
Później jednak Widzew czekało o wiele większe wyzwanie, ponieważ naprzeciw nich w ⅛ finału stanął austriacki Rapid Wiedeń między innymi z Antoninem Panenką na czele. Chociaż klub ze stolicy Austrii wygrał u siebie 2:1 to musiał uznać wyższość rywala na stadionie w Łodzi. 5:3 i awans do ćwierćfinału.
Tam czekał już wielki Liverpool FC, który w tamtym okresie był uważany za najlepszy klub w Europie. Miało to swoje uzasadnienie, wszak w tamtej drużynie nie brakowało gwiazd. Ian Rush, Kenny Dalglish, czy też Alan Hansen. Trenerem drużyny był legendarny Bob Paisley, który do tej pory uważany jest za jednego z najlepszych trenerów w historii piłki nożnej. Liverpool zdominował w tamtym czasie piłkę europejską sięgając po 3 Puchary Europy na przestrzeni 5 poprzednich lat. Był zatem faworytem nie tylko tego dwumeczu, ale całych rozgrywek.
Nie boją się nikogo
Sytuacja w Łodzi na pewno nie była satysfakcjonująca przed tym spotkaniem. Już na początku sezonu mówiło się o problemach kadrowych. Wszak odeszli Zbigniew Boniek, Władysław Żmuda i kilku innych wartościowych zawodników. W ich miejsce sprowadzono między innymi Romana Wójcickiego i juniora Wiesława Wargę, a w klubie mocno liczono na szalejącego Włodzimierza Smolarka.
Pierwszy mecz pokazał, że Liverpool musi mieć się na baczności, ponieważ Widzew ten mecz wygrał 2:0. Gole Mirosława Tłokińskiego i Wiesława Wargi dały sporą zaliczkę przed meczem rewanżowym. Co ciekawe Warga, najniższy na boisku, zdobył gola głową z 16 metrów.
Piękna gra na Anfield
W rewanżu wszyscy angielscy kibice liczyli na to, że klub z Polski zostanie zmieciony i na boisku Liverpool da radę odrobić straty z pierwszego spotkania. The Reds dopingowani przez około 50 tysięcy kibiców na trybunach wyszli na prowadzenie 1:0 w 15 minucie po golu Phila Neala z rzutu karnego.
Czy Widzew przestraszył się takiego obrotu spraw? Absolutnie nie. Tak naprawdę wziął sprawy w swoje ręce i prowadzeniem gospodarzom dał się nacieszyć przez raptem 20 minut. W 35 minucie to właśnie polski klub miał rzut karny, którego na gola zamienił Mirosław Tłokiński. Na przerwę oba kluby schodziły remisując 1:1.
Po zmianie stron goście ruszyli do ataku i efektem tego była bramka Włodzimierza Smolarka w 53 minucie gry. Łodzianie grali bardzo pewnie, a Liverpool musiał w tym momencie zdobyć aż 4 gole, by marzyć o awansie do półfinału Pucharu Europy. Ostatecznie udało im się zdobyć 2 gole na osłodę. W 80 minucie wyrównał Ian Rush, a 10 minut później zwycięstwo gospodarzom dał David Hodgson. To było jednak wszystko, na co stać było Liverpool w tym spotkaniu.
Manewr się opłacił
Warto powiedzieć, że Widzew na ten mecz jechał bez Andrzeja Grębosza, który był zawieszony za żółte kartki. Był to bardzo ważny zawodnik w grze defensywnej drużyny prowadzonej przez Władysława Żmudę. Ten w meczu rewanżowym zdecydował się na manewr, który w dzisiejszej piłce nożnej jest niespotykany. Grający na pozycji napastnika Mirosław Tłokiński został przesunięty na środek obrony.
Dzisiaj trudno sobie wyobrazić, by Karim Benzema, Erling Haaland czy inny piłkarz grający na pozycji numer 9 poradziłby sobie na środku obrony. Futbol w latach 80 XX wieku wyglądał zupełnie inaczej, a poza tym Tłokiński ze względu na swoje cechy był piłkarzem niezwykle uniwersalnym i był w stanie grać na wielu pozycjach. Strategia ta jak widać całkowicie się opłaciła, ponieważ Tłokiński poza dobrą grą odwdzięczył się jeszcze golem z rzutu karnego.
Piękne zachowanie
Po zakończeniu meczu kibice The Reds podziękowali obu drużynom za bardzo dobre widowisko, a piłkarzy Widzewa żegnali bijąc im brawo. Nie ma wątpliwości, że zasłużył on na awans do półfinału, gdzie czekał już Juventus ze Zbigniewem Bońkiem na czele.
Widzew za to spotkanie został doceniony. Słów uznania nie tylko ze strony kibiców, ale także ze strony rywali nie brakowało. Polscy kibice po powrocie zawodników do kraju niemal szaleli ze szczęścia. Był to największy sukces w historii Widzewa, który w najbliższych latach trudno będzie powtórzyć. Spotkanie to uznawane jest za jedno z największych wydarzeń w historii piłki nożnej. Zatytułowano go jako: “zwycięska porażka” i zapewne stawia się je na równi ze “zwycięskim remisem” na Wembley.
Widzew i Juventus starły się w następnej rundzie, jednak był to kres możliwości klubu z Polski. Po remisie na własnym stadionie 2:2 Widzewiacy musieli uznać wyższość Starej Damy w Turynie 2:0. To Boniek awansował do finału, gdzie jednak wraz z kolegami musiał uznać wyższość Hamburgera SV. Przegrali 0:1 po golu Felixa Magatha.